Pionierzy nie mają łatwo. Mało brakowało, a 12-go lipca 2020 roku odbyłaby się podwójna edycja Klukom Trial – pierwsza i zarazem ostatnia. Pionierzy jednak nie boją się dokonywać zmian. To one sprawiły, że zawody nie tylko się odbyły, ale i pozostawiły wśród uczestników bardzo pozytywne wrażenia.
Zmian było sporo. Tak na prawdę do chwili startu nie byłem pewien w czym dokładnie bierzemy udział. Pierwotny plan zakładał start sztafet mieszanych (pan i pani) w zawodach na które składało się 8 km biegu, 2 km pływania w kajaku i kolejne 8 km biegu. Mimo wstępnych zachwytów pomysł jednak nie chwycił. Drużyn zapisało się tyle co kot napłakał. Organizator nie poddał się jednak… Nastąpiła korekta i teraz na Klukom Trial składało się 5 km biegu + 2 km kajaku + 5 km biegu. Dodano też możliwość startu indywidualnego. Początkowe niewielkie zainteresowanie dało mi szansę na wspólny start z Ignacym. On bardzo lubi biegać piątki… problem w tym, że zazwyczaj dzieci nie dopuszczają do takich biegów. Dzięki sztafetowej formule nie tylko mogliśmy wystartować w jednym biegu, ale jednocześnie wspólnie walczyć o wynik.
Do Choszczna zawitaliśmy chwilę po 9:30. Zawodnicy startujący indywidualnie byli już na trasie. Na dzień dobry od Pawła dowiedziałem się, że odważny jestem… zapytałem, czy ma na myśli kajak… odpowiedział, że po jezierze to płasko jest. No cóż… trasa to nadal była jedna z niewiadomych. Wiedziałem tyle, że połowę biegnie się po deptaku, a wraca się po małpiaku… ale nie będąc częstym bywalcem w Choszcznie nie wiedziałem co to znaczy.
Ku mojemu zaskoczeniu pierwsi zawodnicy ukończyli bieg po 16-17 minutach. Pomyślałem sobie, że mocne harpagany tu zjechały, skoro robią piątkę w 16 minut. Zawodnicy szybko wskoczyli do kajaków i popłynęli w siną dal. Pierwsza trójka szła łeb w łeb. Obserwowałem uważnie, gdzie płyną, by będąc w kajaku już się nad tym nie zastanawiać.
Przed naszym startem okazało się, że jednak panie biegną pierwsze… i w związku z tym to Ignacy wystartuje jako pierwszy. To jedna ze zmian, która na pewno wyszła zawodom na dobre. Ignacy zresztą nie raz był brany przez speakera za dziewczynkę na naszych wspólnych finiszach, więc w swoich długich blond włosach idealnie wpisywał się w damskie grono.
Start sztafet zaplanowano na 10:30, ale z racji tego, że zawody małe, a wszyscy ustawili się już na starcie, Paweł dał sygnał do startu na 5 minut przed godziną zero. Mało brakowało, a nie zdążyłbym zrobić zdjęć z rozpoczęcia biegu. Ignacy ustawił się z tyłu i z uśmiechem na twarzy pognał z paniami na trasę. Nam pozostało czekać.
W czasie tego czekania dowiedziałem się, że trasa nie ma jednak 5 km i że powrót jest po mocno urozmaiconym terenie. Nudy nie ma. Pierwsze panie pojawiły się po około 18 minutach, a ja zacząłem szykować siebie i kajak do naszego startu. Z kapokiem w dłoniach wyczekiwałem Ignacego, który przybiegł chyba jako szósty… bądź szósta. Szybki skok do kajaku i ruszamy na jezioro.
Wspólne wiosłowanie w kajaku to nie jest łatwa sprawa. Próbuję nadawać tempo powtarzając raz-dwa, ale z racji tego, że Ignacy jest niski i jednak słabszy ode mnie, to co jakiś czas zderzamy się wiosłami. Na jeziorze pełnoprawne duety mają nad nami przewagę i wyprzedza nas kilka ekip. Ignacy przez całą trasę opowiada jak to było na biegu i jak wymagająca jest trasa. Początek płaski, ale później są praktycznie pionowe górki z sypkim podłożem. Element mocno przygodowy. Ignacemu bardzo podoba się to, że pod górkę śmigał chwytając się za korzenie, a w dół mógł zjeżdżać na tyłku.
Przed nami czerwona bojka oznaczająca miejsce nawrotu. Wpływamy tam razem z dwoma innymi ekipami… w tym jedną omijającą bojkę od lewej, przez co płynącą na czołowe zderzenie z nami. Było karkołomnie, ale obyło się bez strat w ludziach, wiosłach i kajakach. Wracamy. Wiatr nas trochę spycha z optymalnego kursu… a może to nasza technika. Zmęczenie sprawia, że coraz częściej zderzamy się wiosłami.
Zbliżamy się do brzegu. Ignacy wyznacza nam strefę cumowania i mówi, że zajmie się kajakiem, a ja mam gnać przed siebie. Zastanawiam się jak będzie się biegło po takim wiosłowaniu. Odkładam wiosło, rozpinam kapok i wskakuję do wody. Za dwa tygodnie startuję w swimrunie i ciekaw jestem jak się będzie biegło w mokrych butach. Biegnie się całkiem dobrze. Po chwili zapominam o tym, że buty są mokre. Po dwustu metrach zerkam na zegarek i sprawdzam tempo. 4:30/km. Miało być na luzie, ale nogi jakoś same niosą. Tętno jednak od samego początku wysokie. Trochę zwalniam, bo to jednak zabawa, a dzień wcześniej był mocny trening i nie ma co się żyłować.
Przed sobą widzę jedną osobę. Za sobą dwie. Zawodnika przede mną czuję, że wyprzedzę. Na tych z tyłu nie patrzę. Biegnę na samopoczucie. Oddech głęboki, ale w strefie komfortu… oczywiście na tyle na ile drugi zakres pozwala. Ręce i barki trochę zmęczone po wiosłowaniu. Co jakiś czas próbuję je rozluźnić.
Nawrót następuje dość szybko. Cały czas jest płasko i przyjemnie. I w cieniu, chociaż upały tego dnia nam nie groziły. Na płaskim udało mi się wyprzedzić chyba jedną lub dwie osoby… a później skręciliśmy w małpiak. Pierwszy podbieg był łagodny. Zacząłem sobie przypominać te tereny z zeszłorocznego biegu przetrwania, na którym to pechowo skręciłem kostkę. Robię swoje. Ktoś mnie jednak chyba wyprzedził. Nic to. Dobiegamy do zbiegu… albo podbiegu. Musiało mnie trochę już sponiewierać, bo nie pamiętam. W każdym bądź razie to bardziej pionowa ściana niż podbieg. Sypki piach, ale nie ma co marudzić. Po zewnętrznej i pod górę. Później prawie w tym samym miejscu zejście… i znowu podejście. Jest co robić. Wyprzedzam tutaj kolejne osoby i już się nie oszczędzam, bo za chwilę meta. Krzyczę do mijanego zawodnika, by też się nie oszczędzał.
Teraz już z górki… ale w przyjemny sposób. Widzę Ignacego, który czeka na mnie na boso. Jak on pobiegnie po tych kamieniach? Lekko na nich zwalnia, ja razem z nim, ale na trawie się rozpędzamy i po raz drugi wbiegamy na metę trzymając się za ręce. Po raz pierwszy jednak jako pełnoprawni uczestnicy zawodów!
Zabawa była przednia. Zawody ukończyliśmy na szóstym miejscu. Do podium zabrakło nam 50 sekund. Na tyle blisko, by się cieszyć, na tyle daleko od podium, by nie robić organizatorowi problemu z tytułu naszej nieregulaminowej drużyny.
Dystans ostatecznie wg GPS w zegarku to 1200 metrów w kajaku i około 3.5 km biegu. Dystans jak najbardziej w sam raz, by zawody sztafet ukończyły się w ciągu godziny i partnerzy z drużyn nie zasnęli czekając na zmianę. Panie startujące jako pierwsze to dobry pomysł, bo jednak po wiosłowaniu biegnie się trudniej.
Po wszystkim zaliczyłem jeszcze mały test z pływania w butach. Tylko żabką, ale pływać się da. Wygląda na to, że jakoś sobie poradzę na swimrunie.