Z randkami tak już jest… jak przyjedziesz spóźniony pretensje miej tylko do siebie. My byliśmy spóźnieni… tak ze dwa tygodnie. Kwiatki to nie jest jednak moja specjalność, więc skąd mogłem wiedzieć? Kwiatki to specjalność Anny Wardal i możliwe, że ona spodziewała się, iż krokusy nie będą w najlepszej formie, jadnak w obliczu trochę spontanicznej, ale jednak długo planowej przez nią wyprawy specjalnie się nad tym nie rozwodziła.
Pomysł na wyprawę na szczecińskie Jasne Błonia pojawił się nim rząd wprowadził ograniczenia związane z epidemią koronowirusa. Szkoły były już zamknięte, ale reszta funkcjonowała dość normalnie. Dopiero w piątek wieczorem podjęto decyzje o zamknięciu galerii handlowych, restauracji, pubów i kawiarni. Grunt to nie dać się zwariować. Na świeżym powietrzu wirus nie jest taki groźny, a mniejsza ilość spacerujących mogła wyjść z korzyścią dla zdjęć. Trzeba było tylko kawę w termosie zabrać w związku z zamknięciem kawiarni.
Po dotarciu na miejsce przeżyłem szok. Okazało się, że przy urzędzie miasta od strony Jasnych Błoni jest parking. Jako biegacz kojarzyłem tą część terenu tylko i wyłącznie z miasteczkiem biegowym. Po alejkach kręciło się kilka osób, ale czy było ich mniej niż przed kwarantanną ciężko mi powiedzieć. Sporo z tych osób mówiło jednak po ukraińsku. Może nie interesowali się za bardzo poczynaniami naszego rządu?
Krokusy za to dostosowały się do ogłoszonej kwarantanny. W porównaniu do tego co widziałem na zdjęciach sprzed tygodnia i dwóch było ich znacznie mniej. I widać było, że są już lekko klapnięte. Po chwilowym zawodzie zabraliśmy się do fotografowania.
Specjalistą od kwiatków nie jestem i co rusz ciągnęło mnie do szerszych kadrów. Obserwując jednak Anię próbowałem patrzeć na krokusy tak jak ona. Zwracać uwagę na światło, kształty, motywy. Niby to jest banalna sprawa taki kwiatek na zdjęciu, ale wcale nie tak łatwo jest dobre zdjęcie kwiatkowi zrobić. Niby tło jest rozmyte tak bardzo, że nic tam nie rozpoznasz… ale jest, a jak jest, to już byle co tam być nie może.
Po raz kolejny okazało się, że chociaż byliśmy w tym samym miejscu i w tym samym czasie, inaczej patrzymy na świat. I chociaż zrobiłem kilka fajnych zdjęć krokusom, to najbardziej podobają mi się te w których czuć chociażby namiastkę streetu. Ania po wszystkim powiedziała, że ona widziała kwiatki, a ja widziałem wszystko… Wszystko poza kwiatkami, bo gdyby nie jej obecność, pewnie nie zmusiłbym się, by wyjść ze swojej strefy komfortu szerokich kadrów czy reportażu.
Jednym z moich ulubionych zdjęć z tego wyjazdu jest zdjęcie, które zatytułowałem Krokusowe Rodeo. Tytuł i kadr nawiązuje do zdjęcia wykonanego w Teksasie przez Pawła Kosickiego w czasie przygotowań do rodeo. U niego słońce prześwituje przez kowbojskie ostrogi, u mnie przebija znad aparatu trzymanego przez Anię. I tak sobie myślę, że Krokusowe Rodeo to też świetny tytuł dla tego wpisu, ale tyle już napisałem, że zostaje tak jak jest…
I muszę na koniec przyznać, że ten wyjazd sprawił mi mnóstwo frajdy. Takiej zwyczajnej, najszczerszej frajdy. Bez artystycznego nadęcia, bez aktów, bez portretów, bez szukania głębszego sensu. Po prostu cieszenie się chwilą, pogodą, pięknem kwiatów, kolorów, budzącej się do życia przyrody. I nawet zdjęcia mi się podobają. Są najzwyczajniej w świecie piękne… i nawet mi to nie przeszkadza.
(kliknij w zdjęcie, by zobaczyć powiększenie)
Następnym razem idę z Wami.