Są biegi, po których zostaje coś więcej niż kolejna fotka na fejsie. Coś więcej, niż życiówka. Coś więcej, niż spotkanie ze znajomymi. To biegi charytatywne. To biegi, po których zostaje nadzieja w sercach wspieranych osób, uśmiech na twarzach ich rodzin i wiara, że może się udać.
Niestety, nie zawsze się udaje. Tak było też w przypadku XVI Ekumenicznego Biegu Charytatywnego. Pan Jarek, dla którego pierwotnie organizowana była zbiórka, zmarł kilka dni przed biegiem. Bieg został więc poświęcony jego pamięci, a zebrane pieniądze mają wspomóc sześcioletniego Marka.
Ten bieg był biegiem w pełni charytatywnym. To znaczy, że 100% zebranych środków przekazanych zostało rodzicom Marka na jego leczenie. To znaczy, że wszystko, począwszy od bramy startowej, poprzez medale, poprzez fanty na losowanie, poprzez Toi Toie, poprzez drewno na ognisko, poprzez numery startowe i zapewne inne rzeczy, zostało przekazane za darmo. To znaczy, że nie było ukrytych kosztów organizacyjnych ubranych w piękne słówka działalności dobroczynnej. To bieg prawdziwie charytatywny.
Na biegu panuje luźna atmosfera. Nie ma wcześniejszych zapisów, wystarczy pojawić się o określonej godzinie w parku przy Arkonce i wrzucić co łaska do puszki. Nie trzeba nawet przebiec całego dystansu. Bieg odbywa się na pętli o długości 1.7 km i można go ukończyć po jednym czy dwóch okrążeniach. Jest osobny bieg (krótszy) dla przedszkolaków, jedno okrążenie dla podstawówek i główny dystans dla dorosłych.
Atmosfera jest luźna i przyjazna, co nie znaczy, że dla chętnych nie ma rywalizacji. W biegu startują osoby, które pokonują 5 km poniżej 17 minut i takie, którym zajmuje to dwa razy dłużej. Są też medale, ale tak jak na prawdziwych zawodach, tylko dla najlepszych trójek.
Lubię biegać piątki. Wystarczy zapierdzielać i meta… a w biegach na dychę po 5 km trzeba jeszcze przyspieszać. Ten bieg miał być takim małym testem, czy na półmaratonie w Bydgoszczy był wypadek przy pracy czy też coś poważniejszego się stało. Krew odbiła, śladu infekcji dzisiaj nie ma, można myśleć o tym, by dać z siebie wszystko.
Bieg był mocno na czuja. Drzewa ogłupiały GPS i trzeba było brać na to poprawkę kontrolując tempo. Przed biegiem wypytałem znajomych biegaczy, kto na jaki czas biegnie i chociaż nie było chętnych na 20 minut, wiedziałem kogo nie wyprzedzić na starcie. Początek mimo wszystko dość mocny w 3:45-3:50/km. Lekka korekta i staram się już tak biec bez zbytniego patrzenia na zegarek. Dość szybko robi się pusto wokół mnie. Przede mną kilka uciekających mi osób i za mną kilka, którym uciekam ja.
Pierwsze kółko to łatwizna. Mam jeszcze siły zareagować na żart Eryka “co tak wolno?”. Na drugim kółku oddech jest już głośny i ciężki, ale też taki jakiego się spodziewam. Do tego ciało funkcjonuje jak należy. Nie jest lekko, ale to zupełnie inny rodzaj walki niż w Bydgoszczy. Tu rozpoczyna się walka sportowa, tam była walka o przetrwanie. Udaje mi się też kogoś wyprzedzić, ale ile to było osób już nie pamiętam. Na około 1 km przed metą doganiam Przemka. On żartuje, że osoba przed nami jest do wyprzedzenia, ja jednak nie odpowiadam. Koncentruję się na biegu. Powoli też przyspieszam. Podejrzewam, że Przemek ma zapas sił i chcę go zgubić przed finiszem. On jednak trzyma się kilka kroków za mną. Na 300 metrów przed metą ponownie przyspieszam, bo już nie ma co się oszczędzać.
Przed ostatnim zakrętem czeka na mnie Ignacy. Tradycyjnie biegnie ze mną finisz i mnie motywuje. Włączam turbo, bo to ostatnie 100 metrów. Przemek jednak wyłania mi się zza pleców. Muszę przyspieszyć jeszcze bardziej. Niestety, zostaję lekko zblokowany przez rowerzystę. Przeklinam głośno i nie słowami motyla noga. Jest mi z tego powodu po chwili głupio. Do tego wybija mnie to z rytmu. Nie udaje mi się dopaść Przemka na finiszu. Po raz pierwszy przegrywam wycinkę przed metą. Mimo to, podam na trawę szczęśliwy.
19:47 na 5 km. Dowód na to, że to nie kwestia uwolnienia głowy. Dowód na to, że nie mam słabej woli walki. Dowód na to, że mam delikatny organizm. I dowód na to, że kiedy dbam o niego jak należy, odwdzięcza mi się w należyty sposób na zawodach.
Lecz ci, którzy ufają Panu, odnawiają siły, unoszą się na skrzydłach jak orły, biegną bez zmęczenia, podążają bez znużenia
Iz 40,31
Sam, delikatnie rzecz ujmując, nie jestem zbyt religijny. Jednak motto biegu do mnie przemawia. Wierzę w dobro. Wierzę w dobrych ludzi. I wierzę, że pomaganie uskrzydla.
Podziękowania dla wszystkich, którzy zorganizowali ten bieg, dla wszystkich, którzy wzięli w nim udział… i dla fotografów, Eryk Witek i Kadroaktywnie, za piękne zdjęcia, którymi mogłem zilustrować ten wpis.
One Reply to “Bieg dla Marka”