Andrzej mówi, że ma najlepszą pracę na świecie. Najbardziej lubi patrzeć jak dzieci wyciągają ręce do baniek mydlanych. Mogą za nimi biegać przez godzinę, a później podejść do niego, przytulić się i powiedzieć „kocham cię”. Wtedy Andrzej odpływa.
Puszczaniem baniek zajmuje się od ponad dwudziestu lat. Nauczył się tego na festiwalu w Wolimierzu. Mówi, że to życie zmusiło go do zarabiania na bańkach, mimo to za swoje pokazy nie bierze pieniędzy. Jak uliczny grajek wystawia kapelusz, licząc, że Ci, którym jego bańki dadzą chwilę radości wrzucą coś do niego. Lub kupią jeden z preparatów lub przyrządów do puszczania baniek.
Jeździ po kraju, po festiwalach, ale trafia też zagranicę. Andrzej najdalej z bańkami był w Nowym Jorku. Tylko „głupi byłem wtedy” mówi. Pracowałem na budowie, a bańki w wolnych chwilach w Central Parku puszczałem, a powinienem cały czas.
Spotyka czasami ludzi, którzy pytają czy ich pamięta. Nie pamięta. Wtedy oni wyciągają telefony i pokazują wspólne zdjęcia.
Andrzej mówi, że kolor baniek zależy od pory dnia. Rano, o wschodzie słońca, kolory są pastelowe. Podobnie wieczorem, po zachodzie słońca. Bańki nie lubią zbyt mocnego wiatru i muszek. Muszki niszczą duże bańki nim te zdążą się uformować.