Poranek był mglisty. Melancholijny. Pewnie dlatego nie myślałem za bardzo o nadchodzącym biegu. W pamięci miałem obejrzane wczoraj zdjęcia. Czarnobiałe, skłaniające do refleksji. Trochę jak pogoda za oknem.
Mgła nie odpuszczała. Nie utrudniała co prawda podróży samochodem, ale miało się wrażenie jazdy wśród białych ścian. Znowu zdjęcia wróciły. Dom Smutku. Tak nazywał się album. Mimo nazwy, mimo odcieni szarości na zdjęciach, mimo niedostatków materialnych, na niektórych zdjęciach widać było uśmiech. Ten najlepszy, bijący z oczu. A może to była tylko iluzja? Może dostrzegłem tam to, co chciałem dostrzec? Przecież to jest Dom Smutku. Co sprawiło, że ten uśmiech pojawił się na tych twarzach?
Już prawie dojechaliśmy na miejsce. Na mijanej stacji paliw Sebastian rozmawiał ze znajomymi. Uśmiechnięty jak zawsze. Myślami wróciłem do biegu. W drodze do biura zawodów mijaliśmy małych i dużych biegaczy. Jedni kończyli swój udział, drudzy dopiero mieli zacząć. Z każdym krokiem gwar był coraz większy. Ignacy zostawał co chwilę z tyłu zachwycony Puszczą Bukową.
Wszechobecna mgła tworzyła w puszczy niesamowity klimat. Im bliżej biura, tym więcej ludzi. Tym więcej energii. Tym więcej uśmiechów. Czemu się cieszyli? Istny Dom Radości. Bieg co prawda był na 5 km, ale w terenie, który ciężko uznać za przyjazny biegaczom. Strome podbiegi, sypki piach, kamienie, krzywizny. To bieg, który sprawia, że boli. Czy my, biegacze, jesteśmy masochistami, że uśmiechamy się na myśl o bólu, który za chwilę nas czeka?
Spiker zaprosił do stref startowych. Ustawiłem się w środku stawki czekając na start. Czułem się trochę w zawieszeniu. Jakby obok biegu. Na początku było ciasno. Leśne ścieżki to nie ulica. Niewiele jest miejsca na wyprzedzanie. Trzeba czekać na dogodny moment. Nie nastawiałem się jednak na wyprzedzanie, na walkę o wynik. Dopiero co wróciłem do treningów, a ten start miał być po prostu mocniejszym treningiem.
Biegłem za, biegłem obok, wyprzedzałem i byłem wyprzedzany. Mgła otulała, a ja jakby się w niej unosiłem. Podbiegi dawały się we znaki, ale nie czułem bólu. Może podświadomie się oszczędzałem, cieszyłem się jednak, że cały czas biegnę, że mimo podbiegów nie przechodzę do marszu. W połowie dystansu dostrzegłem, jak ktoś na kolanach wymiotuje. Mi nigdy to się nie przytrafiło, chociaż czasami miałem wrażenie, że jest blisko.
Do mety było coraz bliżej. Zerkałem czasami na zegarek, by sprawdzić, czy biegnę dość mocno. Odczucie zawieszenia nie odpuszczało. Mięśnie pracowały sprawnie, mimo, że odzwyczaiły się od takiego terenu. Serce biło szybko, tchu momentami brakowało, ale miałem wrażenie, że to wszystko jest gdzieś poza ciałem. Poza ciałem musiał być też wymiotujący wcześniej biegacz, bo na kilometr przed metą zostałem przez niego wyprzedzony.
Przed metą czekał na mnie Ignacy. Z aparatem przy oku robił zdjęcia. To nie był bieg na wspólny finisz, dlatego nie spodziewałem się, że w odpowiednim momencie oderwie się od ogniska. Do zabawy przy ognisku wrócił zresztą jak tylko pomknąłem w stronę mety.
Pozostało dotruchtać założone przez trenera minuty i można było wracać do domu. Posiedzieliśmy jednak jeszcze chwilę przy ognisku zorganizowanym przez Szczeciński Klub Rowerowy Gryfus. Ignaś jako harcerz pasjonował się opieką nad ogniem.
Wieczorem Jarek Dulny wrzucił pierwsze zdjęcia z biegu. Pełne uśmiechów. Pełne energii. I wtedy zrozumiałem. Zrozumiałem, że nie różnimy się zbytnio od mieszkańców Domu Smutku. Zrozumiałem, co sprawiło, że na ich twarzach pojawił się uśmiech oraz dlaczego my uśmiechamy się przed trudnym biegiem. Sprawia to drugi człowiek. Spotkanie. Rozmowa.
Jarek Dulny, bo to on jest autorem zdjęć z albumu Dom Smutku, zrobił swój reportaż w czasie akcji Wnosimy radość do Domu Smutku. Tą radością nie były drobne podarunki. Tą radością była rozmowa, wspólne kolędy. W zabieganym świecie, pełnym elektronicznych bodźców, instagramowych serduszek i fejsbookowych lajków, dar rozmowy jest tym najbardziej wartościowym i pozostającym najdłużej w pamięci. Pamiętajmy o tym.
W swoim wpisie wykorzystałem tylko dwa zdjęcia z reportażu Jarka. Zachęcam jednak do obejrzenia pełnej relacji. Warto!